poniedziałek, 12 września 2011

Na trasie i na mecie...

Za nami 29 Hasco-Lek Wrocław Maraton. Ja oczywiście nie brałam w nim udziału. Byłam jednak najwierniejszym kibicem, fotografem i obsługą jednego z jego uczestników. Upał był niemiłosierny i wielu biegaczy nie dało rady ukończyć biegu. Mój bohater dobiegł do mety! Troszkę pod koniec już miał objawy przegrzania i zmęczenia materiału, ale dał radę. Ja, bardzo dumna z niego, prezentuję tu kilka zdjęć. Robione z roweru, niedoskonałe, ale pamiątka już zostanie na zawsze.

Pierwsze kilometry, mijamy Most Zwierzyniecki.

...i Politechnikę.

Posiłek po przekroczeniu 10 km.  (Banany, woda i powerade)

Minęliśmy już Rynek, mijamy plac Solny...

...i jesteśmy na ulicy Kazimierz Wielkiego. Humor i tempo dopisują.

Ślężna. Tu już było nieco gorzej, upał i brak cienia zaczynały się dawać we znaki.

I już PÓŁMETEK!

Do pokonania wzniesienia - estakady.

W okolicach 27 km. Teraz już jest coraz mniej kilometrów do przebiegnięcia.

Na Boya-Żeleńskiego, 10 kilometrów przed metą. Trzeba było trochę podejść, odpocząć w cieniu jesiennych już kasztanowców.

Tak wygląda człowiek po przebiegnięciu maratonu ;-) Żyje, choć wszystko boli (stąd ten grymas ;-)). Samochodu nie wygrał (ani nawet telewizora), ale przynajmniej medal dostał ;-)

Wczoraj powiedział, że ma dosyć maratonów, ale... za rok znowu startuje! I zrozum tu mężczyznę ;-)


7 komentarzy:

  1. Jula, pogratuluj mu osobiście ;-)

    Aga, przekazuję Twoje gratulacje Jackowi ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Furda telewizor, medal sie liczy! no, i satysfakcja;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oczywiście z tym telewizorem to był żart ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chwała twardzielom!
    mam znajomego maratończyka - ostatnio biegł w Krynicy.
    Sam nie biegam, bo siadają mi stawy, ale za to iść mogę dziesiątkami kilometrów, tym bardziej doceniam twardzieli, że wiem jak bardzo potrafi bolec na trasie i ile trzeba mieć uporu by nie... zatrzymać się.

    OdpowiedzUsuń
  5. makroman, boli i to jeszcze do dzisiaj ;-)

    OdpowiedzUsuń