niedziela, 13 maja 2012

Książka numer piętnaście, espresso i Madredeus.


Uwielbiam Doris Lessing. Tak pięknie pisze o Afryce i o kobietach. "Martha Quest" to jedna z tych książek, którą jak zaczyna się się czytać, to nie można przestać, aż dotrze się do ostatniej strony. Czytałam w nocy, czytałam przy śniadaniu, czytałam czekając aż upiecze się ciasto z rabarbarem. W dużej mierze to też zasługa tłumaczki, Magdaleny Słysz. Książkę czyta się bez zgrzytów, całkiem naturalnie, zapominając, że to tłumaczenie.

"Martha Quest" to pierwsza część cyklu "Dzieci Przemocy" i cieszę się, że będę mogła towarzyszyć bohaterce jeszcze przez cztery tomy. Choć równie dobrze można poprzestać na tej pierwszej części, jest samodzielną całością.

Lata 30 XX wieku, tuż przed wybuchem II wojny światowej, brytyjska kolonia w Afryce, dojrzewająca dziewczyna poszukuje swojego modelu życia, swojego miejsca, swojej tożsamości. W tle tego poszukiwania widzimy wielkie problemy tego świata, nadchodząca wojna, echa poprzedniej,  kwestie wyzysku i rasizmu. 
Wrażliwa, niepokorna, krytyczna wobec wszystkich i wszystkiego dziewczyna najpierw budziła we mnie lekką niechęć, ale z czasem nabrałam do niej sympatii i zrozumienia. Książkę można by określić jako psychologiczno-obyczajową. Gdybym miała nastoletnią córkę podsunęłabym jej tę książkę. Problemy dzisiejszej młodzieży niczym się nie różnią od tych, które miała młodzież lat 30, nawet ta mieszkająca na południowym końcu Afryki. 

Polecam. Jak i pozostałe książki Noblistki. 



Do tego dobre esspresso, z mlekiem lub bez, jak kto lubi. Zwłaszcza jeśli czytało się długo w nocy ;-)

I Madredeus. Muzyka, którą mogę słuchać bez końca. Tak jak lubię wracać do filmu "Lisbon Story", w którym zespół ten wystąpił.