piątek, 17 września 2010

Chryzantemy złociste...

Uwielbiam chryzantemy. Szkoda, że w Polsce kojarzą się głównie tak cmentarnie. Ja mam w domu pierwszy bukiet, białych. Planuję zakup jeszcze kolorowych, w doniczkach, żeby ubarwiły mi tę jesień.



Fotorelacja z Maratonu Wrocławskiego 2010

A więc najpierw była rozgrzewka:

Niektórzy to się tak zawzięcie rozgrzewali, że o mało nie przepchnęli tira ;)

Wrocław spowijała gęsta mgła, a oni wystartowali...






Nasz bohater na początkowych kilometrach:

Po minięciu Biskupina humor i siły dopisywały bez zarzutu.


Radosny maratończyk na Moście Zwierzynieckim

A chwilę później na Moście Grunwaldzkim

I już Ossolineum

Jest dobrze, będzie jeszcze lepiej.


Na Rynku Wita Minka ;-)




A żegna pan policjant

Hurra, coraz bliżej do mety:

Ciężko się robi zdjęcia z roweru ;) Ale coś się zmieściło w kadrze koło basenu na Borowskiej ;)

Mały spacer ulicą Ślężną. Nie codziennie jest taka okazja.

Jedzą, piją, a kto to potem posprząta?

Ilu to ja już wyprzedziłem, niech policzę...

Półmetek nasz bohater przekroczył rześki i radosny, co dokumentuje poniższy film:




A jednak czasem było pod górkę ;-)

Ale co to jest dla takiego wytrawnego biegacza





W okolicach 27 kilometra, na Gądowie. Zbliżają się do krytycznego 30 kilometra:

Nasz zawodnik po masażu daje radę, biegnie dalej.

Na ulicy Łowieckiej potrzebny był drugi masaż, żeby nie pobiegł do domu ;-)

Z Solidarnym Wrocławiem w tle wbiegli na ulicę Kamieńskiego.

Na 37 kilometrze czapki z głów:




Końcówka to było odliczanie po jednym kilometrze.

Mimo skurczu między 38 a 39 kilometrem, biegniemy dalej.

Już w oddali majaczy 40 kilometr. Nie wierzę własnym oczom. 

A z mety zdjęcia to już widzieliście.

Szczęśliwy 100-procentowy maratończyk wygląda tak:




A jego medal tak: