piątek, 30 listopada 2012

Piosenka o końcu świata.

Wszyscy ostatnio mówią o tym końcu świata, znaleźliśmy więc coś w temacie.
My już wiemy, gdzie się w razie czego schronić ;-)
Zaprzyjaźnionym Wrocławianom mogę zdradzić tajemnicę, gdzie to jest ;-)





Nic tu jednak lepiej nie pasuje, jak wiersz Czesława Miłosza:

W dzień końca świata 
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji, 
Rybak naprawia błyszczącą sieć. 
Skaczą w morzu wesołe delfiny, 
Młode wróble czepiają się rynny 
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata 
Kobiety idą polem pod parasolkami, 
Pijak zasypia na brzegu trawnika, 
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa 
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa, 
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa 
I noc gwiaździstą odmyka.

A którzy czekali błyskawic i gromów, 
Są zawiedzeni. 
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb, 
Nie wierzą, że staje się już. 
Dopóki słońce i księżyc są w górze, 
Dopóki trzmiel nawiedza różę, 
Dopóki dzieci różowe się rodzą, 
Nikt nie wierzy, że staje się już.

Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem, 
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie, 
Powiada przewiązując pomidory: 
Innego końca świata nie będzie, 
Innego końca świata nie będzie.



Miłego, śnieżnego weekendu :-))


czwartek, 29 listopada 2012

Książka numer trzydzieści cztery...i film, czyli tequila i whisky.

Dzisiaj będzie w tematach alkoholowych. Dwa napoje, dwa smaki, dwa gatunki, dobra powieść i dobry film.


Krzysztofa Vargę chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Chyba nie pisałam tu wcześniej o jego świetnej książce o Węgrzech "Gulasz z turula". Czas jednak wspomnieć tego autora. Trafiłam na jego już nie najnowszą książkę "Tequila" przypadkiem i zadziwiła mnie jej nowatorskość. Nowatorskie są w niej narracja i język.
Całość jest wewnętrznym monologiem, strumieniem świadomości narratora, snującego rozważania o sobie i swoim świecie w czasie pogrzebu przyjaciela. Czytając ma się wrażenie, że słyszy się żywą mowę. Najciekawszy jest język, bardzo rytmiczny, nasycony slangiem i potocznymi słowami. Varga doskonale bawi się językiem, z wyczuciem używa fonetycznego zapisu słów, ubawiły mnie te typu: "bekstejdż", "czilałtrum", "Dżon", "dżenerejszyn".
Książka opisuje cały ten rock'n'rollowy świat od podszewki, pokazuje to, co się dzieje po koncertach, jak się imprezuje, jak się walczy, gdy nie chce się wyrzec swoich ideałów. Podobno niektóre postacie przypominają realnych muzyków z polskiej sceny niezależnej.
Żadna wybitna lektura, ale jako ciekawostka, warte przeczytania.


***


To natomiast propozycja kinowa. Zwłaszcza dla tych, którzy chcą się pośmiać przy mądrej komedii - co w jesienne pochmurne dni jest jak najbardziej wskazane. Ken Loach, więc kino zaangażowane społecznie, ale tym razem nie takie do końca poważne. Polecam! Tylko ostrzegam, że po wyjściu z kina będziecie mieli ogromną ochotę na szklaneczkę dobrej whisky ;-)

wtorek, 27 listopada 2012

W koronach drzew.


Opadły liście, na obnażonych drzewach więcej widać. Teraz drzewa ozdabiają wrony.
Staram się dostrzegać piękno w tych obrazach, żeby listopad nie był tylko szary, ciemny i smutny. Bo czyż właśnie teraz nie widać najlepiej jakie drzewa mają piękne kształty? Czyż te ptaki nie zastępują godnie liści? I to niebo o zmierzchu. Wczesny zachód słońca, ale za to jakie efekty. Późna jesień nie musi być smutna i nieciekawa.



niedziela, 25 listopada 2012

Książka numer ... trzydzieści trzy i wieczorny Ostrów Tumski.


To nie było zamierzone, że numer przeczytanej książki i jej tytuł mają tę liczbę 33 ;-)
Książka przeczytana jakiś czas temu. Może nie jakaś wybitna literatura, ale ciekawe spojrzenie na Rosję oczami Niemca.
"33 mgnienia szczęścia..." mają ciekawą formę, jak powieści osiemnastowieczne, gdzie autor we wstępie dowodzi, że to nie jego dzieło, a znaleziony przypadkiem pamiętnik. W rzeczywistości to zbiór opowiadań, każde ma innego bohatera.
Książka powstała na początku lat 90, więc obraz Petersburga w niej przedstawiony, różni się nieco od tego, co można tam zastać obecnie. To czas wielkich przemian w Rosji, ludzie jeszcze tkwiący w socjalizmie, a już zderzają się z nowym ładem.  To miejsce niezbyt bezpieczne dla przybysza, rządzące się swoimi prawami, ludzie są albo wylewnie gościnni, albo bezczelni i wiecznie obrażeni. Widać zafascynowanie petersburską architekturą i rosyjską literaturą, ale autora przede wszystkim fascynują właśnie ludzie. Tworzy galerię postaci, poprzez które chce dociec do tego co można by nazwać rosyjską duszą. Spotkamy tu więc dziwki recytujące Bułhakowa czy Nabokova, rosyjskich nowobogackich, byłych komunistów, ateistów, którzy się nawrócili itp.
Książka oryginalna i warta przeczytania.






Ostatni weekend listopada dobiega końca. Dni coraz krótsze, za miesiąc już Święta...
Z dala od jarmarcznego gwaru na Rynku można się wybrać na wieczorny spacer na cichy Ostrów Tumski.
To dobre wyciszenie przed nowym, pracowitym tygodniem.


Dobranoc  :-))


piątek, 23 listopada 2012

Jesienna wycieczka na Brochów.

Kiedyś obiecałam sobie pojechać jeszcze raz na Brochów (o którym pisałam tu) i zrobić więcej zdjęć.
Taką wycieczkę odbyliśmy na rowerach, w jeden z październikowych weekendów, gdy świat cały topił się w żółci i czerwieni.

Prowadziła nas taka droga:


Najpierw zaciekawiły nas budynki, które przypominają kolejowe tradycje tej dzielnicy Wrocławia:






Potem buszowaliśmy po labiryncie w Parku Brochowskim. Jacek pierwszy znalazł drogę do celu ;-)


Następnie zwiedziliśmy basen, a raczej to, co po nim zostało. Jacek jeszcze miał szczęście się w tym basenie kąpać. Jak widać obiekt popada w ruinę, tak jak wszystkie dawne wrocławskie baseny:




Optymizm budzą natomiast odremontowane niektóre kamienice:



Choć są też takie, które mają bardzo "oryginalne" balkony, całkiem ażurowe ;-)


No i na koniec to co najlepsze, dworzec Wrocław-Brochów. Już po remoncie. Wygląda niczym domek z piernika. 







Jak widać odkopuję się powoli i opanowuję materiał, który mi się nazbierał. 

Serdecznie pozdrawiam i życzę Wam miłego weekendu :-))

środa, 21 listopada 2012

Dzień Życzliwości :-)


Najserdeczniejsze życzenia dla wszystkich życzliwych osób odwiedzających mój blog :-))




Jak już odkopię się z wszystkich jesiennych liści i naleciałości wrócę do częstszego blogowania ;-)

piątek, 9 listopada 2012

Jak górę we Wrocławiu zdobywaliśmy.

Tytuł posta to nie żart. We Wrocławiu są też góry, choć to raczej nizinne miasto. Góry te, a raczej górki, niestety nie są naturalne, pojawiły się po wojnie,  choć dziś wyglądają jakby tam były zawsze. Miejsca te przypominają bolesną historię Wrocławia, gdyż powstały głównie z gruzów domów, których nie dało się lub się nie chciało odbudować po wojnie. Stąpając po nich, co chwilę widzi się kawałki cegieł. 
Na górkę na Gaju wspięłam się tej jesieni po raz pierwszy w życiu. Pogoda sprzyjała podziwianiu widoków, a widok stamtąd jest naprawdę imponujący.



Widok na Brochów. Najdalej po lewej stronie można dostrzec szpital brochowski, a obok niego piękną wieżę ciśnień.


Pod stopami gruzy Breslau?





Na samej górce panuje niezły gąszcz. Nawet nie widać, że Jacek pcha pod górę rower ;-)



Nad kolorowymi drzewami dumnie góruje wieża z gazowni.


Kościół, który wg mnie jest architektonicznym koszmarem.


Wrocław się buduje - wszędzie żurawie ;-)


Widok na wschodnią część Wrocławia.


A ten gruz to taki jakiś "świeży".


W oddali można dostrzec wieżę ciśnień na Wiśniowej.



A ten "obcy" co tam robi? ;-) Sky Tower dojrzycie zewsząd.


Ale ta górka wysoka, można nawet dosięgnąć żurawia ;-))


Blokowiska nie muszą być brzydkie. Takiego jelonka na przykład zobaczyliśmy.



To był ostatni tak ciepły jesienny weekend. Posyłam więc Wam trochę tego słońca i życzę udanego weekendu :-)

środa, 7 listopada 2012

Tylko Miłość ma sens na tym świecie...

Wczoraj byliśmy na nowym filmie Michaela Haneke - "Miłość". Piękny, wyjątkowy, bardzo ważny. To film, który wchodzi w głowę i w serce. Ja nie mogę przestać o nim myśleć. Z pozoru film prosty, ale poprzez tę prostotę działa jeszcze mocniej. Dwójka aktorów jest tak przekonująca, że momentami zwijałam się w kinowym fotelu wczuwając się w ich cierpienia.
Łatwo kochać, gdy jesteśmy młodzi, zdrowi, całkiem sprawni, ale prawdziwa próba uczuć przychodzi wtedy, gdy zaczyna być trudno,  gdy trzeba się zmierzyć z chorobą, starością, nieuchronnym. Bohater filmu - George pięknie przechodzi przez tę próbę.
Trudno o tym filmie mówić, lepiej go po prostu obejrzeć. Bardzo, bardzo polecam!







wtorek, 6 listopada 2012

Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat...

... ja wysiadam. Tak śpiewała Anna Maria Jopek i tak ostatnio mogę zaśpiewać ja. Chociaż już sama nie wiem, czy to świat tak pędzi, czy ja nie nadążam.
Dopiero był październik, a tu już puk, puk, listopad. A tu tyle zdjęć, myśli, słów jeszcze październikowych. I co z nimi zrobić, skoro już mało aktualne?
Żeby zatrzymać jakoś ten pędzący czas, niech pojawi się tu jeszcze trochę października, tego we mgle:




... i tego w słońcu:





Wracam! Będzie wkrótce znów o Brochowie i widoku z pewnej wrocławskiej górki. Ale najpierw muszę pospacerować po moich ulubionych blogach :-))

Książki numer: dwadzieścia dziewięć, trzydzieści, trzydzieści jeden i trzydzieści dwa.

Lubicie, gdy ktoś Wam czyta? Ja bardzo lubię :-) Najprzyjemniejsze jest oczywiście czytanie z dzieciństwa, łagodny, ciepły głos mamy, ulubione książeczki z serii "Poczytaj mi mamo" i wieczory, gdy całe życie zwalniało na parę chwil czytania.
Dzieciństwo minęło, mamy już nie ma..., ale został sentyment do słuchania, jak ktoś czyta. Audiobooki odkryłam całkiem niedawno i ten sentyment we mnie ożywiły. Pewnie, że wolę czytać sama, ale taka forma okazuje się bardzo praktyczna w warunkach, gdy ciężko jest sięgnąć po książkę: w zatłoczonym autobusie, tramwaju, pociągu, w czasie domowych prac, w podróży samochodem, nocą, gdy zapalenie lampki może komuś przeszkadzać, a nas dręczy bezsenność. Poza tym, gdy lektor jest dobry, potrafi stworzyć nawet z banalnej książki małe arcydzieło.
Ostatnio dotarł do mnie audiobook z książką fantasy. Znajomy nagrał mi i chciał poznać opinię. Nie przepadam za fantasy, ten gatunek do mnie nie przemawia. Niewiele książek tego typu przeczytałam.
"Igrzyska śmierci" Suzanne Collins okazały się w dodatku powieścią dla młodzieży i chyba lepiej jeśli młodzież po nią sięga. Spodobało mi się, że książka jest  bardzo zgrabnie napisana, przetłumaczona i ładnie przeczytana przez Annę Dereszowską. Przekonuje mnie też ogólna wizja świata po kataklizmach, wojnach, zdominowanego przez nieludzką władzę, gdzie ludzie walczą o to, by przeżyć każdy kolejny dzień. Reszta w większości mnie nie przekonuje. Momentami akcja jest tak żenująca i naiwna, że chyba tylko nastolatki jeszcze mogą się na to nabrać. Drugą cześć trylogii, "W pierścieniu ognia", zaczęłam słuchać, ale jakoś straciłam szybko do niej serce. Może kiedy indziej.
Jeśli potrzebujecie wciągającej lektury, żeby jakoś  zabić czas w długie zimowe wieczory, polecam. Ale jeśli szukacie lektury mądrej, coś wnoszącej do życia, to już niekoniecznie.


Jestem chyba za bardzo "zakorzeniona w życiu", do tego co tu i teraz i co mnie naprawdę dotyczy ;-) Dlatego bardziej do mnie przemawiają  reportaże niż powieści. Dwie książki z reportażami, które ostatnio przeczytałam połączone są osobą Mariusza Szczygła, którego książki już się u mnie pojawiały. Jedna książka to reportaże autorstwa Szczygła, a druga to zbiór reportaży innych autorów, które on wybrał.
"20 lat nowej Polski w reportażach według Mariusza Szczygła" to świetna lektura dla tych, którzy te 20 lat doskonale pamiętają, takich jak ja, dla której to 2/3 życia, jak i dla tych, którzy się gdzieś po drodze urodzili i mogą tu zobaczyć, jak ta Polska się zmieniała. Niektóre reportaże, nawet te starsze, nie tracą nic na aktualności. Aborcja, emigracja zarobkowa, problemy homoseksualistów, Amway, lansująca się młodzież - to tematy  ciągle bardzo żywe. Bardzo polecam ten wybór. Te reportaże czyta się naprawdę z wypiekami na twarzy, jak napisano w jednej z recenzji. To dopiero prawdziwe zwierciadło dla nas, Polaków.





"Kaprysik. Damskie historie" to z kolei niewielka, niepozorna książeczka, zmieści się w damskiej torebce, ale opowiada o zwyczajnych-niezwyczajnych kobietach, wzbogacona ich zdjęciami. Największe wrażenie zrobiła nam mnie historia pani Janiny Turek, która niemal całe życie opisywała szczegóły swego życia, tak że zostawiła po sobie pokój pełen zeszytów. Co ciekawe nie były to zbyt osobiste notatki, a jedynie takie które mówiły co zjadła danego dnia na śniadanie, obiad, kolację, kogo spotkała, z kim rozmawiała itp.





I ostatnia na liście to laureatka tegorocznej Nagrody Nike i moje największe rozczarowanie. Bardzo lubię Marka Bieńczyka, czytałam jego wcześniejsze książki i piękne felietony o winie. Ale ta książka, choć na początku bardzo mi się spodobała, ostatecznie mnie rozczarowała. Właściwie to taka książka nie wiadomo po co napisana. Zbiór felietonów na różne tematy, galeria postaci bliskich autorowi, jego wersja facebooka, tylko dalej nie wiem po co. Jest kilka świetnych reportaży w tej książce, o dziwo głównie te o osobach z dziedziny sportu, a nie literatury i sztuki, ale całość mnie nie zachwyca. No cóż, takie rozczarowania trzeba przeżyć.