czwartek, 4 października 2012

Książka numer dwadzieścia sześć i dwadzieścia siedem.



To były kolejne spontaniczne wybory książek na wakacje. Pierwszy niezbyt udany. Oczywiście zasugerowałam się tytułem i ciekawą okładką. Mam problem z literaturą amerykańską. Poza kilkoma wybitnymi pisarzami ciężko mi się do niej przekonać. Opowiadania Bowlesa przeczytałam, ale też nie zachwyciły mnie i nie wpłynęły na moje życie. Zatem darujcie sobie, jeśli kiedyś ta książka rzuci Wam się w oczy ;-)

Natomiast sporym odkryciem i to w najlepszym tego słowa znaczeniu był dla mnie tomik poezji Artura Międzyrzeckiego. Znałam go wcześniej głównie jako tłumacza. Wydawnictwo a5 i Wisława Szymborska, która tę poezję we wstępie rekomenduje - mają rację - jego wiersze warte są odkrycia.
Tak jak Szymborska pisze o sobie, ja również nie mam daru pisania o poezji. Zacytuję tu zatem jej słowa, które być może również Was zachęcą do sięgnięcia do tych wierszy:
"Poważam tę poezję za stale obecne w niej stoickie męstwo, serdecznie lubię jej melancholijny humor i ogromnie podziwiam za ruchliwość wyobraźni - można ją porównać do kalejdoskopu o niezliczonej ilości kamyczków. Każdy nawet najdrobniejszy obrót magicznej lunetki to nowy wzór, nowy wiersz".