czwartek, 29 listopada 2012

Książka numer trzydzieści cztery...i film, czyli tequila i whisky.

Dzisiaj będzie w tematach alkoholowych. Dwa napoje, dwa smaki, dwa gatunki, dobra powieść i dobry film.


Krzysztofa Vargę chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Chyba nie pisałam tu wcześniej o jego świetnej książce o Węgrzech "Gulasz z turula". Czas jednak wspomnieć tego autora. Trafiłam na jego już nie najnowszą książkę "Tequila" przypadkiem i zadziwiła mnie jej nowatorskość. Nowatorskie są w niej narracja i język.
Całość jest wewnętrznym monologiem, strumieniem świadomości narratora, snującego rozważania o sobie i swoim świecie w czasie pogrzebu przyjaciela. Czytając ma się wrażenie, że słyszy się żywą mowę. Najciekawszy jest język, bardzo rytmiczny, nasycony slangiem i potocznymi słowami. Varga doskonale bawi się językiem, z wyczuciem używa fonetycznego zapisu słów, ubawiły mnie te typu: "bekstejdż", "czilałtrum", "Dżon", "dżenerejszyn".
Książka opisuje cały ten rock'n'rollowy świat od podszewki, pokazuje to, co się dzieje po koncertach, jak się imprezuje, jak się walczy, gdy nie chce się wyrzec swoich ideałów. Podobno niektóre postacie przypominają realnych muzyków z polskiej sceny niezależnej.
Żadna wybitna lektura, ale jako ciekawostka, warte przeczytania.


***


To natomiast propozycja kinowa. Zwłaszcza dla tych, którzy chcą się pośmiać przy mądrej komedii - co w jesienne pochmurne dni jest jak najbardziej wskazane. Ken Loach, więc kino zaangażowane społecznie, ale tym razem nie takie do końca poważne. Polecam! Tylko ostrzegam, że po wyjściu z kina będziecie mieli ogromną ochotę na szklaneczkę dobrej whisky ;-)