piątek, 21 grudnia 2012






środa, 19 grudnia 2012

W uspokojeniu...

Grypa mnie położyła do łóżka i zmusiła do przerwania szalonego przedświątecznego biegu...
Ma to swoje dobre strony. Zatrzymałam się, zastanowiłam, wyciszyłam. Gorączka nie pozwalała mi przez jakiś czas czytać i myśleć, przeszłam więc taki sobie rodzaj detoksu ;-) Teraz będę mogła myśleć jaśniej i dostrzec to, co w tych nadchodzących świętach najpiękniejsze: spotkania z bliskimi :-) Reszta jest tylko dodatkiem...






poniedziałek, 17 grudnia 2012

Książka numer trzydzieści sześć...


To chyba jedna z najlepszych książek, jakie w tym roku przeczytałam. Cieszę się, że do mnie dotarła, jestem wdzięczna osobie, która mi ją pożyczyła. Dumna jestem również z tego, że przeczytałam ją po czesku. To jak dotąd objętościowo najgrubsza książka, która przeczytałam w obcym języku ;-)

Książka bardzo ciekawa zarówno od strony formalnej (oryginalne zastosowanie dokumentów jako części narracji), jak i tematycznej (autorka włożyła sporo pracy, żeby  książka była wiarygodna w kwestiach etnograficznych, historycznych). Fikcja miesza się tu z autentycznymi wydarzeniami.
Bohaterką książki Tuczkowej jest Dora Idesova, siostrzenica jednej z tak zwanych żytkowskich bogiń, u nas raczej nazywanych zielarkami. Jest ona przedstawicielką rodu, w którym umiejętności leczenia ziołami i wróżenia przyszłości przekazywane były z matki na córkę, z pokolenia na pokolenie. Większość z nich spotkała okrutna śmierć, uznawane przez wieki za czarownice ginęły na stosach, skracano je o głowę lub ginęły w niewyjaśnionych okolicznościach.
Dora nie kontynuuje rodzinnej tradycji, interesuje ją ona raczej z punktu widzenia jej pracy naukowej, jako zjawisko etnograficzne. Chce również zrehabilitować swą ciotkę, posądzoną o współpracę z nazistami, zamkniętą w szpitalu psychiatrycznym, gdzie przyszło jej umrzeć.
Dziś nikt już nie zajmuje się "bogowaniem". Umiejętności nie zostały przekazane następnemu pokoleniu. Całe stulecia polowań na czarownice nie wytrzebiły ich tak, jak to się udało w dobie komunizmu.

Zafascynowało mnie w tej książce również piękne opisanie regionu Białych Karpat. Zapragnęłam tam pojechać i zobaczyć to niezwykłe miejsce.

Słyszałam na spotkaniu z autorką, że książka ta jest tłumaczona na język polski i ukaże się w 2013 roku. Jeśli kiedyś na nią traficie, serdecznie polecam.



czwartek, 13 grudnia 2012

Pewien list do św. Mikołaja.


Moja ośmioletnia siostrzenica napisała taki oto list do Mikołaja:

"Drogi Mikołaju ja o nic nie proszę daj prezenty dzieciom co nic nie mają i daj im co chcą. Wesołych świąt!"

Czy może być coś bardziej wzruszającego i ogrzewającego serce na ten przedświąteczny czas?





poniedziałek, 10 grudnia 2012

Z Biegiem...Mroźnej...Natury.

W sobotę odbył się drugi bieg z edycji ZbiegiemNatury. Tym razem ja nie uczestniczyłam, ale Jacek dzielnie nas reprezentował ;-) Dzielnie, zwłaszcza z uwagi na mróz -12 stopni, który panował w Lasku Osobowickim, gdzie bieg się odbywał.

Oto krótka fotorelacja.

Przyjechaliśmy do Lasku przed 11. Pięknie było wkoło, trochę śniegu, słoneczko, las.


Najpierw krótka rozgrzewka.


I start!

Oto czołówka. Ten Pan na w czerwonej koszulce pozostał liderem do samego końca. Gorący facet, w krótkich spodenkach na takim mrozie ;) Może dlatego tak szybko biegł, że mu było zimno w nogi ;))


A oto zbliża się Jacek. 
Gorąco mu dopingowałam :-)



W czasie, gdy ja podziwiałam zimowe widoki, pierwsi zawodnicy docierali do mety...


Nie musiałam długo czekać, a i mój bohater pojawił się na ostatnim kilometrze :



Finisz był naprawdę emocjonujący. Bo jak tu się w takim momencie dać wyprzedzić kobiecie? ;))


Gratulacje dla Jacka i dla wszystkich, którzy w tych ekstremalnych warunkach bieg ukończyli!!


A ja jak ten bałwan stoję w miejscu z moim bieganiem :))
Zamieniłam bieganie na uprawianie jogi. Ta pozycja bałwanowa, to taka prawie asana ;-))



Dziękuję za uwagę :-))





piątek, 7 grudnia 2012

Tegoroczny, czyli raport z zaśnieżonego miasta ;-)

Zrobi się teraz monotematycznie ;-) Trzy kolejne posty o śniegu! Ale dzisiaj to już mamy regularną zimę, więc nie omieszkam pokazać mojego zakątka pod zimową pierzynką. Chociaż tego śniegu we Wrocławiu nie za dużo, jak na całonocne opady. Powietrze od razu zrobiło się czystsze, bo i mniej samochodów wyjechało na ulice ;-)












Miłego weekendu Wam życzę :-))
Kto lubi, temu ze śniegiem, a jak ktoś nie lubi, to niech mu za dużo nie sypie i nie mrozi ;-)

czwartek, 6 grudnia 2012

Jak cukier puder...

Święty Mikołaj przyniósł dziś Wrocławiowi śnieg. Bardzo delikatnie oprószył dachy i ulice. Mam nadzieję, że nie tylko u mnie wywołało to uśmiech na twarzy :-)


wtorek, 4 grudnia 2012

Książka numer trzydzieści pięć, czyli... czekając na Śnieg.


Początek grudnia w niektórych zakątkach naszego kraju przyniósł śnieg. Niestety Wrocław został pominięty w tej zmianie aury. Nadal mamy za oknem krajobraz późnojesienny. A ja wyjątkowo czekam bardzo niecierpliwie na ten śnieg w tym roku. Pokładam w nim nadzieję, że rozjaśni nie tylko miasto, w którym tkwię, ale i moje myśli.

Tymczasem książka numer 35, czyli "Śnieg" Orhana Pamuka. Przyznaję, że to pierwsza powieść tego pisarza, po którą sięgnęłam. I nie zawiodłam się. Po wielu lepszych i gorszych książkach, które ostatnio przeczytałam, ta była dla mnie wielką czytelniczą ucztą. W końcu prawdziwa powieść. Pięknie prowadzona narracja, ciekawa fabuła, wątki historyczne, społeczne, ale i nieco kryminału i sensacji. Turcja to tygiel, w którym się ciągle kotłuje, to kraj, który ma ciekawą historię i myślę, że wart jest poznania. Książka Pamuka wiele mówi o tym, co tam się działo i dzieje, jacy są ludzie, którzy tam żyją.
Dla mnie najważniejszym pytaniem, jakie przez tę książkę stawia autor jest , czy człowiek może być szczęśliwy bez względu na środowisko w którym żyje, a wręcz na przekór historii i okolicznościom zewnętrznym.
Polecam wszystkim, którzy tęsknią za dobrą powieścią. Doskonała, długa, lektura na długie jesienne i zimowe wieczory.
I ten padający pięknie śnieg w tle...

Na osłodę śniegowych tęsknot zimowe zdjęcia z ubiegłych lat ;-)







A jak ze śniegiem u Was? W okolicach Krakowa pada ;-), a w pozostałych zakątkach?


piątek, 30 listopada 2012

Piosenka o końcu świata.

Wszyscy ostatnio mówią o tym końcu świata, znaleźliśmy więc coś w temacie.
My już wiemy, gdzie się w razie czego schronić ;-)
Zaprzyjaźnionym Wrocławianom mogę zdradzić tajemnicę, gdzie to jest ;-)





Nic tu jednak lepiej nie pasuje, jak wiersz Czesława Miłosza:

W dzień końca świata 
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji, 
Rybak naprawia błyszczącą sieć. 
Skaczą w morzu wesołe delfiny, 
Młode wróble czepiają się rynny 
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata 
Kobiety idą polem pod parasolkami, 
Pijak zasypia na brzegu trawnika, 
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa 
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa, 
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa 
I noc gwiaździstą odmyka.

A którzy czekali błyskawic i gromów, 
Są zawiedzeni. 
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb, 
Nie wierzą, że staje się już. 
Dopóki słońce i księżyc są w górze, 
Dopóki trzmiel nawiedza różę, 
Dopóki dzieci różowe się rodzą, 
Nikt nie wierzy, że staje się już.

Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem, 
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie, 
Powiada przewiązując pomidory: 
Innego końca świata nie będzie, 
Innego końca świata nie będzie.



Miłego, śnieżnego weekendu :-))


czwartek, 29 listopada 2012

Książka numer trzydzieści cztery...i film, czyli tequila i whisky.

Dzisiaj będzie w tematach alkoholowych. Dwa napoje, dwa smaki, dwa gatunki, dobra powieść i dobry film.


Krzysztofa Vargę chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Chyba nie pisałam tu wcześniej o jego świetnej książce o Węgrzech "Gulasz z turula". Czas jednak wspomnieć tego autora. Trafiłam na jego już nie najnowszą książkę "Tequila" przypadkiem i zadziwiła mnie jej nowatorskość. Nowatorskie są w niej narracja i język.
Całość jest wewnętrznym monologiem, strumieniem świadomości narratora, snującego rozważania o sobie i swoim świecie w czasie pogrzebu przyjaciela. Czytając ma się wrażenie, że słyszy się żywą mowę. Najciekawszy jest język, bardzo rytmiczny, nasycony slangiem i potocznymi słowami. Varga doskonale bawi się językiem, z wyczuciem używa fonetycznego zapisu słów, ubawiły mnie te typu: "bekstejdż", "czilałtrum", "Dżon", "dżenerejszyn".
Książka opisuje cały ten rock'n'rollowy świat od podszewki, pokazuje to, co się dzieje po koncertach, jak się imprezuje, jak się walczy, gdy nie chce się wyrzec swoich ideałów. Podobno niektóre postacie przypominają realnych muzyków z polskiej sceny niezależnej.
Żadna wybitna lektura, ale jako ciekawostka, warte przeczytania.


***


To natomiast propozycja kinowa. Zwłaszcza dla tych, którzy chcą się pośmiać przy mądrej komedii - co w jesienne pochmurne dni jest jak najbardziej wskazane. Ken Loach, więc kino zaangażowane społecznie, ale tym razem nie takie do końca poważne. Polecam! Tylko ostrzegam, że po wyjściu z kina będziecie mieli ogromną ochotę na szklaneczkę dobrej whisky ;-)

wtorek, 27 listopada 2012

W koronach drzew.


Opadły liście, na obnażonych drzewach więcej widać. Teraz drzewa ozdabiają wrony.
Staram się dostrzegać piękno w tych obrazach, żeby listopad nie był tylko szary, ciemny i smutny. Bo czyż właśnie teraz nie widać najlepiej jakie drzewa mają piękne kształty? Czyż te ptaki nie zastępują godnie liści? I to niebo o zmierzchu. Wczesny zachód słońca, ale za to jakie efekty. Późna jesień nie musi być smutna i nieciekawa.



niedziela, 25 listopada 2012

Książka numer ... trzydzieści trzy i wieczorny Ostrów Tumski.


To nie było zamierzone, że numer przeczytanej książki i jej tytuł mają tę liczbę 33 ;-)
Książka przeczytana jakiś czas temu. Może nie jakaś wybitna literatura, ale ciekawe spojrzenie na Rosję oczami Niemca.
"33 mgnienia szczęścia..." mają ciekawą formę, jak powieści osiemnastowieczne, gdzie autor we wstępie dowodzi, że to nie jego dzieło, a znaleziony przypadkiem pamiętnik. W rzeczywistości to zbiór opowiadań, każde ma innego bohatera.
Książka powstała na początku lat 90, więc obraz Petersburga w niej przedstawiony, różni się nieco od tego, co można tam zastać obecnie. To czas wielkich przemian w Rosji, ludzie jeszcze tkwiący w socjalizmie, a już zderzają się z nowym ładem.  To miejsce niezbyt bezpieczne dla przybysza, rządzące się swoimi prawami, ludzie są albo wylewnie gościnni, albo bezczelni i wiecznie obrażeni. Widać zafascynowanie petersburską architekturą i rosyjską literaturą, ale autora przede wszystkim fascynują właśnie ludzie. Tworzy galerię postaci, poprzez które chce dociec do tego co można by nazwać rosyjską duszą. Spotkamy tu więc dziwki recytujące Bułhakowa czy Nabokova, rosyjskich nowobogackich, byłych komunistów, ateistów, którzy się nawrócili itp.
Książka oryginalna i warta przeczytania.






Ostatni weekend listopada dobiega końca. Dni coraz krótsze, za miesiąc już Święta...
Z dala od jarmarcznego gwaru na Rynku można się wybrać na wieczorny spacer na cichy Ostrów Tumski.
To dobre wyciszenie przed nowym, pracowitym tygodniem.


Dobranoc  :-))


piątek, 23 listopada 2012

Jesienna wycieczka na Brochów.

Kiedyś obiecałam sobie pojechać jeszcze raz na Brochów (o którym pisałam tu) i zrobić więcej zdjęć.
Taką wycieczkę odbyliśmy na rowerach, w jeden z październikowych weekendów, gdy świat cały topił się w żółci i czerwieni.

Prowadziła nas taka droga:


Najpierw zaciekawiły nas budynki, które przypominają kolejowe tradycje tej dzielnicy Wrocławia:






Potem buszowaliśmy po labiryncie w Parku Brochowskim. Jacek pierwszy znalazł drogę do celu ;-)


Następnie zwiedziliśmy basen, a raczej to, co po nim zostało. Jacek jeszcze miał szczęście się w tym basenie kąpać. Jak widać obiekt popada w ruinę, tak jak wszystkie dawne wrocławskie baseny:




Optymizm budzą natomiast odremontowane niektóre kamienice:



Choć są też takie, które mają bardzo "oryginalne" balkony, całkiem ażurowe ;-)


No i na koniec to co najlepsze, dworzec Wrocław-Brochów. Już po remoncie. Wygląda niczym domek z piernika. 







Jak widać odkopuję się powoli i opanowuję materiał, który mi się nazbierał. 

Serdecznie pozdrawiam i życzę Wam miłego weekendu :-))