wtorek, 18 września 2012

O maratonie wrocławskim na wesoło ;-)

 30. Hasco-Lek Maraton Wrocław już za nami, a raczej za Jackiem ;-)
Mój bohater jeszcze się regeneruje, pora więc powspominać ten wielki dzień.

Długa rozgrzewka przed biegiem. Kenijczycy już pewnie na 10 kilometrze, a Jacek się ciągle rozgrzewa.


No i wystartował. Przecisnął się w końcu przez tłum pomarańczowych koszulek biegaczy startujących na milę olimpijską  i poszedł jak burza.


Oczekiwałam go na 13 kilometrze i w końcu przyprowadził go jakiś pan na rowerze :-)


Radosna mina po pokonaniu morderczego podbiegu na Moście Milenijnym.

Uch, pot się leje.


I oto już 16 kilometr, jest dobrze!



Jeszcze tylko jakieś 3500 osób do wyprzedzenia...


... i mijają nowy stadion. Żeby tylko się na niego nie zagapili.


Hurra, przekroczył półmetek! Jeszcze tylko (!) jeszcze raz taki sam dystans.


W końcu znalazł godnego przeciwnika!


W okolicach 38 km niektórzy już szli, a on ciągle biegnie!



No i tu relacja się urwała. Fotograf musiał skoczyć do sklepu po piwo i nie załapał się na wbieganie na metę ;-)

I to ma być nagroda? Nie ma szampana??


Ja wam jeszcze pokażę! Przewrócę to drzewo!


Ale jednak pomedytował trochę i się uspokoił. Oto bohater, jego bohaterskie buty i medal.


A medal był w tym roku przepiękny.


I taki praktyczny ;-)


Pomocnikom zawodników medali niestety nie rozdawali...



Na koniec losowanie nagród i znowu samochód zgarnął ktoś inny. Za rok trzeba jeszcze raz wystartować, żeby wygrać.



I tak kolejny maraton przeszedł do historii. Jacek nie ogląda się za siebie i już myśli o Biegu Piastów.



Przy okazji pozdrawiam serdecznie pewnego dolnośląskiego maratończyka i bloggera, który mnie rozpoznał  :-))