poniedziałek, 6 lutego 2012

Odra skuta lodem i biedne ptaszki...







17 komentarzy:

  1. faktycznie biedactwa! :(
    Ja codziennie obserwuję głodomory przylatujące do karmika, ale najbardziej żal mi saren, które podchodzą prawie pod same domy - bo takie są głodne ( mieszkam na przeciwko lasu)

    OdpowiedzUsuń
  2. przepiękne zdjęcia:)
    Mroźna zima jest trudna dla ptaków.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne to.
    Ech, jak ja lubię zimę na zdjęciach, nawet rzekę skuta lodem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jedno z moich ulubionych miejsc we Wrocławiu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jagoda, Iva Pas - biedactwa z tych zwierzaków, ale miejmy nadzieję, że jakoś sobie poradzą. Ja obserwuję od kilku lat łabędzia, który kiedyś musiał złamać nogę i używa tylko jednej. Co roku na wiosnę, jak go widzę to cieszę się, że mu się udało przeżyć ten najtrudniejszy czas.

    Czarku, zdjęcia z wczoraj, dzisiaj noc była mroźniejsza, więc może to wyglądać jeszcze piękniej, ale też mrozić krew w żyłach ;-)

    Aga, musisz w końcu przyjechać i zobaczyć jak tu wyładniało ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Coś jest na rzeczy, że dziś to już trzeci blog, na którym o ptaszkach mowa, tylko za każdym razem kontekst inny...
    ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ech kobiety...
    À propos ptaszków, całkiem niedawno widziałem w tv faceta, który pokazywał jak maleńki zdobił się Donald wręcz tyciutki. W końcu Donald to kaczor, było, nie było ptaszek; mrozy nastały i bedniutki się obkurczył...

    OdpowiedzUsuń
  8. ikroopko, rzeczywiście Twój wątek nieco mniej współczujący dla tych stworzeń ;-))

    Czarku, kaczuszki też marzną we Wrocławiu, jakoś mam dla nich więcej współczucia niż dla Donka ;-))

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękne pierwsze zdjęcie :-) Ja wczoraj przez okno samochodu widziałam zamarzniętą Wisłę i zamarzyła mi się sesja fotograficzna :-))

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale super zdjęcia. Pomagajmy rozsądnie ptakom! Jak widzę staruszki z suchym chlebem w taki mróz, to troszkę mnie to drażni.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dag, a ja widziałem zamarznięta Odrę w Szczecinie w tv-okienku. I tak trzymajmy, niech zamarza co musi, byle za jakimś oknem.

    OdpowiedzUsuń
  12. póki mają choć spłachetek niezamarzniętego nurtu, nie jest źle,
    Ale przydało by się dokarmianie, same już niewiele zdobędą.
    Z drugiej strony właśnie dlatego nie odlatują iż w dokarmianie ufają.

    OdpowiedzUsuń
  13. Dag, Czarku, we Wrocławiu poprószyło dzisiaj jeszcze trochę śniegiem i zrobiło się jeszcze ładniej. Dal ładnych zdjęć warto się przemóc i wyjść na mróz ;-)

    Zbyszku, najgorzej jak ten chleb jest suchy i twardy albo spleśniały. Czasem mi się zdaje, że niektórzy karmią tym ptaki po to, żeby je ukatrupić.

    Heidi, dziękuję :-)

    makroman, racja, niestety uzależniliśmy zwierzęta od siebie. We Wrocławiu wręcz mówi się, że łabędzie nie szukają już pokarmu na własną rękę, a po drugie wygląda na to, że to "ludzkie" jedzenie upośledza ich płodność.
    Człowiek to zawsze przekombinuje. A niby chce dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  14. Coś trzeba zrobić z płodnością ptaków, żeby nie podupadła. Mój kot Kicia, co prawda teraz obraził się na zamarznięty świat i ogród obserwuje tylko przez okno, ale w zasadzie polowanie na ptaki, nietoperze, myszy i nornice jest treścią jego kociego życia.
    Może by tym ptakom dosypywać jakichś afrodyzjaków ptasich do sypanego im ziarna? Pewnie coś takiego jest, mówią, że w internecie jest wszystko. Inna rzecz jak działa i czy w ogóle działa :)

    OdpowiedzUsuń
  15. manitou - w ogóle pierwsze znane mi publikacje tyczące się synantropizacji (synurbizacji w zasadzie) dzikiego ptactwa pochodzą właśnie z Wrocławia.

    Czarku - nie w afrodyzjakach problem.
    To bardzo skomplikowane zagadnienie. z jednej strony mamy chemie w jedzeniu, której nikt nie badał w odniesieniu do ptaków a z drugiej cały system zachowań, analogicznych jak ludzkie - tak jak Homo Sapiens osiągnąwszy względny dobrobyt znacznie ogranicza swoją prokreację, tak samo zwierzęta, po znalezieniu stosunkowo bezpiecznej i obfitej niszy zmniejszają liczbę potomstwa - wydaje się to paradoksalne ale ... takie nie jest. Popatrzmy na społeczności żyjące w dobrobycie - choćby nasze - z każdym pokoleniem jesteśmy roślejsi, zdrowsi (nie licząc chorób cywilizacyjnych), mamy dłuższe dzieciństwo (okres w którym nic nie zmusza nas do podjęcia pracy) a własne dzieci w wieku w którym dawniej bylibyśmy już z dziadkami. Dokładnie te same zjawiska obserwuje się u synantropijnych zwierząt.
    Przykładowo mysz - polna dojrzałość płciową osiąga w wieku dwóch miesięcy - domowe zazwyczaj potrzebują trzech, to całe dwa pokolenia w ciągu roku mniej!

    OdpowiedzUsuń
  16. Mrozy mi nie straszne, tylko akurat nie miałam wtedy pod ręką aparatu :-)

    OdpowiedzUsuń