Pierwsze kilometry, mijamy Most Zwierzyniecki.
...i Politechnikę.
Posiłek po przekroczeniu 10 km. (Banany, woda i powerade)
Minęliśmy już Rynek, mijamy plac Solny...
...i jesteśmy na ulicy Kazimierz Wielkiego. Humor i tempo dopisują.
Ślężna. Tu już było nieco gorzej, upał i brak cienia zaczynały się dawać we znaki.
I już PÓŁMETEK!
Do pokonania wzniesienia - estakady.
W okolicach 27 km. Teraz już jest coraz mniej kilometrów do przebiegnięcia.
Na Boya-Żeleńskiego, 10 kilometrów przed metą. Trzeba było trochę podejść, odpocząć w cieniu jesiennych już kasztanowców.
Tak wygląda człowiek po przebiegnięciu maratonu ;-) Żyje, choć wszystko boli (stąd ten grymas ;-)). Samochodu nie wygrał (ani nawet telewizora), ale przynajmniej medal dostał ;-)
Wczoraj powiedział, że ma dosyć maratonów, ale... za rok znowu startuje! I zrozum tu mężczyznę ;-)
Gratulacje! Wyczyn!
OdpowiedzUsuńGratulacje!
OdpowiedzUsuńJula, pogratuluj mu osobiście ;-)
OdpowiedzUsuńAga, przekazuję Twoje gratulacje Jackowi ;-)
Furda telewizor, medal sie liczy! no, i satysfakcja;)
OdpowiedzUsuńOczywiście z tym telewizorem to był żart ;-)
OdpowiedzUsuńChwała twardzielom!
OdpowiedzUsuńmam znajomego maratończyka - ostatnio biegł w Krynicy.
Sam nie biegam, bo siadają mi stawy, ale za to iść mogę dziesiątkami kilometrów, tym bardziej doceniam twardzieli, że wiem jak bardzo potrafi bolec na trasie i ile trzeba mieć uporu by nie... zatrzymać się.
makroman, boli i to jeszcze do dzisiaj ;-)
OdpowiedzUsuń